niedziela, 5 lutego 2012

"Chili" czyli odrobina Meksyku

Za oknem mróz trzyma już kolejny tydzień. Przez cały listopad i grudzień czekaliśmy wszyscy na zimę a teraz kiedy wreszcie przyszła, narzekamy i marudzimy, A przecież wcale nie jest najgorzej. Śnieg nie pada, nie trzeba wciąż ganiać z szuflą albo miotłą. Zresztą mamy luty, więc zima praktycznie powinna się pomału kończyć. Pomimo 20 stopniowego mrozu, niektóre rośliny już czują wiosnę, tak jak moja wierzba w ogrodzie.



Ale ja tej wiosny jakoś jeszcze nie czuję. Marzenia o ciepłych miejscach nie pomagają a już te o Meksyku trzeba odłożyć gdzieś na wyższą półkę. Jednak zawsze można się zadowolić namiastką Meksyku, zwłaszcza gdy niespodziewanie i całkiem spontanicznie wypadnie taki mały, meksykański wieczór w gronie przyjaciół. A jeśli jeszcze "goście" przygotują z najlepszą pod słońcem "Margaritę" - nie pozostaje nic innego jak podać ogniste chili con carne.



Przepisów na tę potrawę jest wiele. Jak powinno wyglądać klasyczne, prawdziwe chili, tego też jeszcze nie wiem (dowiem sie jeśli kiedyś wyląduję w Meksyku), ale mam swoją wersję.

Chili con carne
Składniki:

* 0,8 kg mielonej wołowiny,
* 2 cebule,
* 1 czerwona papryka,
* około 1,5 szklanki soku pomidorowego z chili,
* 2 pudełka krojonych pomidorów,
* 3-4 łyżki przecieru pomidorowego,
* 2 puszki czerwonej fasoli,
* 1 puszka kukurydzy,
* sól, pieprz, chili.


Zmielone mięso zrumienić na odrobinie oliwy i przełożyć do garnka z grubym dnem. Cebule posiekać, paprykę pokroić w kostkę i razem zeszklić na patelni. Dołożyć do mięsa. Następnie dodać: sok pomidorowy, krojone pomidory i przecier. Lekko doprawić i dusić do miękkości. Na koniec wsypać fasolę, kukurydzę i ostatecznie doprawić do smaku. Moje chili nie było wprawdzie "piekielne", ze względu na różne smaki rodzinnych zjadaczy, ale i tak rozgrzewało. Mam tez nadzieję, że naprawdę wszystkim smakowało.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz