środa, 13 stycznia 2016

Wiśnie w czekoladzie

Co może powstać po obejrzeniu po raz kolejny filmu "Czekolada", gdzie tytułowa czekolada leje się wszędzie wkoło? Człowiek musi nabrać ochoty na coś słodkiego, czekoladowego i innego niż wszystko. I tak szybko powstał pomysł na czekoladki, a właściwie wiśnie w czekoladzie. 

Składniki były po prostu pod ręką: czekolada, zwłaszcza gorzka, leży w szufladzie i czeka na jej wykorzystanie, a wiśnie jako produkt uboczny w produkcji nalewki stoją grzecznie w lodówce. Wprawdzie chodzą za mną od jakiegoś  czasu raczej pralinki, ale na pierwszy rzut poszły wisienki.


Wiśnie w czekoladzie
Składniki:
* wiśnie z nalewki lub mrożone,
* czekolada gorzka lub mleczna (albo mieszanka)


Moje czekoladki powstawały na silikonowej macie, ale można wykorzystać folię spożywczą lub zwykłą. Matę rozłożyć na twardej podstawie - u mnie zwykła deska do krojenia.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej - garnuszek z wodą ustawiony na maleńkim ogniu. Na wierzchu ustawić miseczkę i wsypać połamaną na drobno czekoladę. Mieszając rozpuścić na gładką masę. Łyżeczką wylewać po troszku czekolady na matę. Małe kółeczka średnicy  około 1,5 cm. Na każdym z nich ułożyć wiśnię.  



Teraz schłodzić w lodówce, dosłownie przez kilka minut. Ja wystawiłam  całość na stolik przed domem. 
Czekoladę ponownie rozgrzać, jeśli w tzw. międzyczasie zrobiła się zbyt gęsta i powoli, dokładnie oblewać nią wiśnie z wierzchu. Ponownie schłodzić i gotowe. 




Nasze zostały ubrane w malutkie papilotki i ułożone w pudełeczkach. Rozeszły się gdzieś po innych domach. Mam nadzieje, że nie mieszkały tam za długo. 




niedziela, 3 stycznia 2016

Pierniczenie 2015

Może troszkę spóźnione, ale w okresie przedświątecznym i noworocznym nie znalazłam czasu na komputer. Za to wszystkie imprezy z zabawą sylwestrową włącznie udały się znakomicie. Czas wracać do dnia codziennego mimo, że choinka nadal pięknie ozdabia mieszkanie.

Nie ma co się oszukiwać, że pałeczkę w całej piernikowej pracy przejęły całkiem moje córki Joasia i Dorota. Cały więc podziw przypada tutaj wyłącznie dla ich zdolności. Mój wkład właściwie ograniczył się do wyrobienia ciasta.


W tym roku wyszło nieco mniej gęste, więc żeby pierniki w czasie pieczenia nie traciły kształtu, były po ich wycięciu schładzane, a potem pieczone w nieco niższej temperaturze. Tym razem przypomnę przepis.

Pierniczki (przepis na cała górę) 
Składniki:
1 kg mąki,
* 35 dag masła,
* 3 jajka, 
* 3 łyżeczki sody,
* 12 łyżek miodu,
* 0,5 kg cukru - można nieco mniej
* przyprawy do pierników (cynamon, goździki, ziele angielskie, imbir, odrobina gałki muszkatołowej)

Masło, cukier i miód rozpuścić. Mąkę przyprawy i sodę wsypać do miski, wymieszać. Stopniowo dodawać masę syropową i jajka. Zagnieść kulę i wstawić do lodówki na przynajmniej 0,5 godziny. Można je śmiało przygotować dzień wcześniej. Ciasto rozwałkować na grubość 0,5 cm i wykroić pierniczki. Piec w piekarniku 180-200 stopni około 10 minut. Tym razem temperature zmiejszyłyśmy do 170-180. 
Są dość miękkie, jak wystygną twardnieją jak skała, ale później znów miękną. Ozdabiać „wszystkim”: lukrem, posypkami, groszkami, bakaliami – doskonała zabawa zwłaszcza dla dzieci. Uwaga - z podanych wyżej składników wychodzi naprawdę dużo pierniczków. Proporcje można spokojnie zmniejszyć, 





No a potem...... zaczęło się szaleństwo zdobienia. Z doświadczenia powiem tylko, że najpiękniejszy lukier wychodzi na bazie piany z białka jaja kurzego. Wystarczy ubić białko a następnie ubijając stopniowo dodawać cukier puder. Do oporu, ile wejdzie. Lukier musi być bardzo gęsty, inaczej nie chce szybko zasychać. Dodatkowo można dodać kilka kropli soku z cytryny, ale wtedy trzeba dodać jeszcze więcej cukru. Za to lukier jest piękny i bialutki jak śnieg, którego wciąż brak.   
Renifery w różnej postaci: 




I cała reszta wybrana z "miliona" egzemplarzy: